niedziela, 21 kwietnia 2013

Rozdział V

Ich baza wyglądała naprawdę żałośnie. Był to zespół starych budynków, które razem wyglądały jak opuszczona fabryka.
- Nie było was stać na coś lepszego?- zapytałam prowokacyjnie.
Lecz nikt mi nie odpowiedział. Myślałam, czy nie dać sobie spokoju, uciec od nich, ale przed oczyma ciągle pojawiał mi się obraz biednej Amelie. Jeżeli coś jej zrobili...nie dopuszczam nawet takiej myśli do siebie, wszystko będzie dobrze.
Weszliśmy do holu w jednym budynku, buło tu naprawdę ponuro. Mijaliśmy po drodze innych ludzi, oni też byli w czerni. Wszystko tutaj wydaje się nie mieć życia. Skręciliśmy w lewo po czym znajdowaliśmy się w małym pomieszczeniu (żadnej rewelacji, było tu tak samo ciemno jak w holu), gdzie w dodatku było bardzo zimno. Zauważyłam, że jakieś 3 metry przede mną leży drobna dziewczyna o blond włosach, niebieskich oczach, bladej cerze. Wydawała się taka biedna i zmarnowana. Zadziwiająco mi kogoś przypominała, hmm...Amelie?! Sekundę później byłam przy niej. Serce waliło mi jak pojebane.
- O Boże! Amelie! Nic ci nie jest? Co oni ci zrobili?
Byłam załamana. Ona dosłownie marniała w oczach. Co się jej stało? To wina tych jebanych gnojków w czerni!
- Wynoś się stąd aniele ciemności!- wydarła się moja przyjaciółka. Zachowywała się jakby właśnie zwiała z Branic*.- Wonoś się stąd!- powtórzyła, po czym niespodziewanie mnie popchnęła a ja bezwładnie upadłam na coś betonowego. Ciemność, wszędzie ciemność.
Obudziło mnie rażące światło, otworzyłam jedno oko a następnie drugie. Znajdowałam się w jasnym pomieszczeniu, ściany były w kolorze jasnego beżu. Dopiero teraz zauważyłam, że leżę na ogromnym łóżku z czerwoną pościelą. Niedaleko znajdowała się ciemna, drewniana szafka a obok niej ogromne biurko za którym był fotel. Niechętnie odwróciłam się na drugi bok. Wydawało mi się, że wszystkie siły ze mnie uleciały. Jednak moją uwagę przykuł mężczyzna, który znajdował się w pokoju. A to był...Romano?! Natychmiast zerwałam się z mojego legowiska, mimo okropnego bólu w głowie.
- Romano, tak się cieszę, że ciebie widzę! - Naprawdę byłam uradowana, widząc kogoś znajomego. Moje szczęście sięgało zenitu.
Jednak Romano posadził mnie z powrotem na łóżku.
- Powinnaś oszczędzać siły, Emily.
- Czuję się dobrze- skłamałam.- Pomóż mi i Amelie, która jest tu więziona. Musimy stad uciekać! Rozumiesz?
Zaraz zaraz...ze spóźnionym zapłonem zaczyna do mnie wszystko docierać...co Romano tu robi? Jak mnie znalazł? Czy naprawdę jestem taką idiotką, że tego wcześniej nie zauważyłam? To nie jest normalne, że mój Romano tutaj jest. "Podobnie, jak Amelie" podpowiedziała mi moja podświadomość. Czy Romano też jest więziony?
- Co ty tu robisz? - zapytałam cicho.
- Pracuję- odpowiedział niemal szeptem. To był cios w brzuch. Okropnie bolało.
- Jak to? Ty też należysz do gnojków z czerni? Masz mi wszystko wyjaśnić! Co się tu dzieje i kurwa dlaczego Amielie leży na podłodze bredząc coś o aniołach ciemności?!
Cudem powstrzymywałam łzy i narastającą gulę w gardle. Teraz nie wiem gdzie jest Amelie, nie wiem nawet gdzie ja jestem! Romano, wydawało mi się, że wiem o ni wszystko a tymczasem nie wiem nic. Totalnie nic!
- Przecież ty pracujesz w "Elegant Cafe", tej uroczej knajpce...- "Nie będę płakać, nie będę płakać" szeptałam sobie w myślach.
- Emily, posłuchaj mnie, to nie jest takie proste. Od czego zacząć? Hmm...nigdy nie pracowałem w "Elegant Cafe". Płaciłem wysokie łapówki szefostwu i kelnerom, żeby mnie traktowali jak pracownika, gdy przychodziliśmy tam razem. Zawsze byłaś taka ciekawska i chciałaś wszystko wiedzieć- przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu.- Pracuję tutaj, nie ważne jak. Nie możesz wszystkiego wiedzieć. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz moja droga. Ja chcę tylko twojego dobra. Zobaczysz, że wszystko się ułoży.
W głowie mi buczało, nie słuchałam dalej co mówił Romano. Nasza przyjaźń opierała się na kłamstwie. Każde słowo z jego ust brzmiało jak obłuda. On chce mojego dobra? Zabawne! I może właśnie dlatego ciągle mnie okłamywał? No na pewno.
Zebrałam w sobie całą siłę. Miałam w dupie to, co on tam dalej gada pod nosem. Wiedziałam już co mam zrobić: wyrwać się skąd, pomagając przy ty Amielie.
- Wszystko będzie dobrze?- zapytałam z największą nutą sarkazmu w głosie- Przepraszam, ale teraz to ja przejmuję stery.
Wiem, że to, co zrobię go zaboli, ale muszę. Z całej siły kopnęłam Romano w jego męskość. Przekręcił się w bólu a ja pędem ruszyłam w stronę drzwi. Wybiegłam z pokoju. Przede mną ciągnął się długi zdobny korytarz. Adrenalina buzuje w moim ciele. Nie wiem, gdzie mam biec. Chyba przed siebie.


*Branice- tam znajduje się najbardziej popularny w Polsce zakład psychiatryczny.


sobota, 20 kwietnia 2013

Rozdział IV

Obudził mnie dźwięk w telefonie, powiadamiający i nieodebranym sms'ie. Spojrzałam na wyświetlacz "od Amelii- Przyjdź na murek". O niee! Murek to była osiedlowa miejscówka do picia oraz jaranie a moja głowa większej dawki zioła by nie wytrzymała. Pomimo okropnego samopoczucia wygramoliłam się z łóżka. Wyszłam z domu, po czym od razu skręciłam w stronę lasu. Powoli się ściemniało, byłam wściekła na Amelii- doskonale wiedziała, że nie lubię chodzić po ciemnym lesie, w którym pełno dzików. Przeszedł mnie dreszcz. Po 10 minutach doszłam na nasz murek, ale Amelii w pobliżu nie było.
Murek to tak naprawdę jest podziemny bunkier, który został zakryty płytami betonowymi i wystaje metr od ziemi.
Usiadłam na murku, po czym wysłałam sms do Amelii "Gdzie jesteś?". Nie minęło 10 sekund, gdy otrzymałam odpowiedź "Przepraszam, czekałam na murku, ale Ciebie nie było. Przeszłam się na most. Przyjdź". Łoooł! Czy ona zapisała się kurs szybkiego pisania sms?! Zazwyczaj czekałam kilka minut na odpowiedź, która brzmiała "aha, no, tak, ok". Coś mi tu nie pasuje...
Jenak zaraz zerwałam się z murka i ruszyłam leśną ścieżką w stronę mostu. Robiło się coraz ciemniej i zimniej. Uświadomiłam sobie, że las jest mroczny, smutny i ciemny. Czyżby Amelii chciała się bawić w Halloween? Zaśmiałam się na głoś. Tak, to by było zupełnie w jej stylu.
Powoli zbliżałam się do mostu, ale Amelii znów widać nie było. Patrzyłam jak powoli płynie woda. Jedyna rzecz, która mnie irytowała to myśl, że moja przyjaciółka mnie wystawiła. Podczas, gdy rozmyślałam o Amelii na most wjechał czarny samochód, bardzo ładny. "Też taki będę mieć"- wyszeptała mi moja podświadomość. Z samochodu wyszedł brunet o zielonych oczach. Wyglądał jak facet w czerni: czarna, zapinana koszula włożona do czarnych spodni.
- Emily Rosses, tak? - zapytał nieznajomy niskim, dźwięcznym głosem.
- Oczywiście, to ja. Mogę w czymś pomóc? - ledwo co powstrzymałam drżenie głosu.
- Tak, pojedzie pani z nami.
- Nie ma mowy skarbie- odpowiedziałam, po czym odwróciłam się na pięcie i szybkim tempem ruszyłam w stronę dróżki.To jacyś gwałciciele?! Nawet niech się nie zbliżają, doskonale znam podstawy samoobrony.
- Przecież zrobiłabyś wszystko dla Amelii! - krzyknął za mną mężczyzna.
Od razu do niego wróciłam i zaczęłam się dopytywać:
- Co? Skąd znasz Amelie? Mów!
- Nie bulwersuj się tak młoda damo. Po prostu dla dobra Amielie powinnaś z nami pojechać.
Facet wyciągnął z kieszeni coś połyskującego. Gdy uświadomiłam sobie, co to jest otworzyłam buzie z wrażenia...ten gość trzymał w ręce bransoletkę przyjaźni.
- Skąd to masz?- powiedziałam niemal szeptem.
Mężczyzna przewrócił oczami po czym powtórzył pytanie:
- Jedziesz z nami czy nie?
Nie czekając na odpowiedź, uchylił mi tylne drzwi. Cóż, dla Amelie zrobię wszystko. Próbując zachować się jak prawdziwa dama, ruszyłam w stronę samochodu. Gdy byłam już przy samochodzie, spojrzałam w zielone oczy bruneta. Było one pełne smutku i...współczucia? Mimo to byłam wściekła, nie wiedziałam gdzie jadę, kiedy wrócę i gdzie jest moja przyjaciółka, a za to wszystko obwiniałam zielonookiego. Mijając go wysyczałam "frajer" po czym zgniotłam jego stopę obcasem, tak mocno, jak tylko potrafiłam. Na jego twarzy nie malował się grymas bólu. To było dziwne.
- Uważaj, gdzie chodzisz złotko- powiedział, po czym zatrzasnął drzwi samochodu.